Sosenka Sosenka
74
BLOG

Hej, wiaja, do jowu!

Sosenka Sosenka Rozmaitości Obserwuj notkę 15

- My teraz zwiedzamy Dolny Śląsk przez dziurkę od klucza! - zarżała Iza. Każde z nas kolejno przykładało obiektyw swojego aparatu do otworu w drzwiach. Mamy kolekcję zdjęć kościołów zamkniętych na głucho. Nowy wynalazek świrniętej grupy! 

Siedzieliśmy akurat na podjeździe do brzydkiego pałacu  z początku XIX wieku. - Aaa... tutaj nie wolno robić zdjęć... - powiedziała z wahaniem w głosie starsza pani, która nagle wyrosła spod ziemi. Jej ton wyrażał mniej więcej taką myśl: "Normalnie nie wolno. Ale wy mi nie wyglądacie na normalnych...". Co wyczuwszy, Adam wyciągnął panią na pogawędkę. Od tematu nieudanych przetargów przeszliśmy do tematu poszukiwaczy skarbów. - O, to ja wam coś opowiem! - zamaszystym ruchem wsiadła na stary, żelazny rower. Ruszyliśmy przez zarośnięty park. Przed nami dziarska staruszka w obszernej bluzie z wielkim, żółtym napisem. Śmigała, a jej bluza nadymała się na wietrze i eksponowała mrożący krew w żyłach napis: OCHRONA. Adam pytał i gadał na okrągło. Iza i ja kuliłyśmy się ze śmiechu na widok OCHRONY. Pod następnym pałacem spotkaliśmy dwóch panów ze strzelbą. Opowiedzieliśmy im o naszej pani. Byli bardzo zdziwieni, że w sąsiedztwie istnieje broń groźniejsza niż ich własna fuzja.

A potem jeszcze długo staliśmy w parku, gdzie późne słońce przeciekało przez liście klonów i grabów. Chciało się podać komendę: "Zostajemy!". Chciało się rozłożyć namiot i leżąc w trawie, patrzeć na żółte plamy słońca i zielone cienie, pomarańczowe pnie drzew, wiodące w ciemną dal, głębię parku.... Ale komary żarły, jakby je... komar ukąsił. Ale to był początek tej trasy, zaczętej - jak zwykle, he, he - dopiero po obiedzie. Mała Ola, bratanica Adama, cicho pisnęła, że nie da rady dokończyć wycieczki w dalekich Małujowicach. Więc Adam pojechał dalej sam. A damska część grupy powoli ruszyła z powrotem, w kierunku wioski, gdzie był nasz samochód. Zapadał zmierzch, upał poszedl precz,. Jeszcze w powietrzu kotłowało się ciepło z zimnem. Kolejne ich fale odczuwałyśmy, jadąc to asfaltem, to przez zroszone już trawy i chaszcze, w których grały słowiki. Jeszcze przystanek na cichym cmentarzyku, pod białym kościółkiem, chleb i herbata. Potem widziałyśmy już tylko polną drogę przed sobą, długo, długo. A na koniec - krzepiący cień wieży kościelnej. - Tak w dawnych czasach szli zmęczeni wędrowcy... - szepnęłam do Izy na myśl o Włóczykiju z węzełkiem na plecach, który nocną porą szukał izby z kominem...

I stało się ciemno jak w beczce smoły. Ja jedna miałam lampkę przednią, i teraz miałam przewodzić kolumnie rowerzystek na dość ruchliwej drodze. - Ożesz to - mruknęłam - nie podładowałam w domu akumulatorów. Guzik nas było widać. Ustaliłyśmy zatem, że ile razy przed nami zamajaczy samochód, wszystkie natychmiast zjeżdżamy do rowu. Mnie szkoda było czasu, więc w oczekiwaniu, aż minie nas ten samochód, ładowałam akumulatory. (Przewidujący Ojciec podarował mi w Dniu Kobiet sprytną lampkę ze specjalną korbą). Więc jak najdeżdżał samochód - Wiaja, kryj się!* - krzyczałam. "Wiaja" natychmiast uciekała do rowu. A ja śledząc samochody, kręciłam korbą do upadłego. Udało się!  Miałyśmy lampkę aż do wiochy, gdzie stał i czekał nasz srebrny samochód. Szczęśliwe, usiadłyśmy na przystanku PKS. W oczekiwaniu na Adama, kręciłyśmy z zapałem korbą od lampki. A każda śmiała się jak dziki do lusterka!

Wieś tonęła w ciemności. Dziecko z miasta zastanawiało się tylko, dlaczego w niedzielny wieczór tak głośno pracuje oczyszczalnia ścieków. - To nie oczyszczalnia - wyjaśniła miękko Iza. - To żaby na łąkach. Rzeczywiście. Chóry żabie nadawały z każdej strony, aż huczało! Adam nagrał je na aparat fotograficzny, a także na telefon komórkowy. Dumny, puszczał tę muzykę na okrągło. Ładował rowery na bagażnik, a z kieszeni słychać mu było zbiorowy rechot. Patrzył w gwiazdy - one tej nocy wyszły na niebo jak orszak weselny - a z kieszeni: "Rech-rech!". Wsiadał do samochodu, z kieszeni rechot! Ruszyliśmy przez uśpioną wieś. Mała Ola spała pod kocem. Ja patrzyłam na światła autostrady. Adam gwarzył cicho z żoną. Zaś kieszeń Adama rechotała w najlepsze. Rowery chwiały się na przeładowanym bagażniku. - Jak nas złapie policjant, z tymi żabami wyśle do wariatkowa! - cieszyła się Iza.


* "Hej, wiaja, wyjuszamy!" - to okrzyk historyczny. Rodzice Izy mieli na rajdach kumpla, który nie wymawiał "r" i właśnie tak nawoływał towarzystwo do wymarszu.

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości