Sosenka Sosenka
131
BLOG

"Gdzie idziesz po wale...?!"

Sosenka Sosenka Rozmaitości Obserwuj notkę 52

Chwilowo zabrakło nam śmietniska do penetrowania, dlatego wyruszyliśmy we czwórkę na wschodnie rubieże Wrocławia. Dotarliśmy tam, gdzie sięga jedna linia autobusowa (tzn., widzieliśmy pętlę, a czy autobus dojeżdża, tego nie wiemy), rury wodociągowe i strasznie długa kładka nad jakimś rozlewiskiem, którą wzięłam najpierw za rurociąg gazowy. Bardzo spodobał nam się także szyld na przydrożnym sklepie: "Chemia. Smaczne wędliny".

Gdy wysiedliśmy z samochodu (oczywiście, znowu zepsuły się jakieś drzwi) na szczycie jakiegoś wzgórza, mieliśmy przed sobą złote pola ciągnące się aż do Odry, a nad nimi czyste błękitne niebo. To wiatr musiał wymieść chmury.  Poszliśmy po prostu przed siebie, mijając ponure gęby operatora walca drogowego i jego pomocnika. - A będzie cmentarz? - zapytałam z myslą o drugim śniadaniu. - Coś się na pewno znajdzie... - odpowiedziała machinalnie Iza i znowu parsknęłyśmy śmiechem na myśl o tym, co ludzie sądzą na temat naszych preferencji w zakresie organizacji odpoczynku. Na zdemolowanym  poewangelickim cmentarzyku  w Trestnie Iza faktycznie rozpakowała kanapki. A gdy  wyszliśmy na pola, obie położyłyśmy się gdzieś w trawie i długo patrzyłyśmy w niebo. Można było się właściwie położyć i w prowizorycznym kurorcie  nad rzeką, bo miejscowe żule obok miejsca na grill postawiły starą kanapę.  - A te łabędzie -  czy nadają się do jedzenia?  - myślałyśmy głośno. - Nie. Łabędzie mięso podobno ohydne w smaku - co stwierdziwszy, chłopaki poszły sobie dalej, zajęte niezmiernie ciekawą rozmową na temat budowli gazowni miejskiej, mostów na obwodnicy autostradowej in statu nascendi oraz poniemieckich podmurówek dla słupów energetycznych. Mieli przed sobą zresztą fascynujący widok: to dymiła elektrociepłownia Siechnice.

Na drugim brzegu wypatrzyliśmy jakiegoś człowieka, który szedł środkiem umocnień przeciwpowodziowych. - Gdzie idziesz po wale...?! - wrzasnął doń Adam. - Hej, pował, pował! - zapiszczałyśmy z Izą. Odtąd termin pował stał się naszym ulubionym określeniem dla ludzi o niewłaściwych, naszym zdaniem, zainteresowaniach. To powały idą prosto całą gromadą, gdy szlak św. Jakuba i szlak rowerowy skręcają grzecznie w prawo  przed znakiem "Zakaz wstępu", to powały stawiają na groźnym szlabanie termosy, piją z nich herbatę o smaku pleśniowym, stukają się kubeczkami i jeszcze każą sobie zrobić zdjęcie w tej pozie.

Na tym wale zastał nas zachód słońca, rdzawy i żółty. Potem  spotkał nas niebieski-gołębi  zmierzch,  a potem granatowy zmrok, w którym ciemniały sylwetki nadodrzańskich dębów - widok, który bardzo lubię.  Szliśmy piaszczystą, błękitną od księżyca drogą, ciągnącą się aż do czarnego lasu, zza którego błyskały czerwone światła miasta.   Było cicho i odludnie. Tylko w krzakach nad topielą skrzeczały jakieś ptaszyska, dudniły pociągi na moście w Siechnicach, a przez pola co rusz przebiegały sarny. Mróz szczypał w policzki, ale to nic, nogi niosły same, nawet gdy oczy  nie patrzyły przed siebie, ale były  wpatrzone w nieboskłon. Adam znów opowiadał swoje wspomnienia ze stanu wojennego, oczywiście, w jego wydaniu nie były to historyjki smutne i wszyscy zataczali się ze śmiechu.  Kiedy  kończyliśmy wędrówkę po zakazanym terenie, dwuwiersz już był gotowy:  "Były sobie dwa powały. Jeden duży, drugi mały. Hej!". 
 

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości