Rzeki zamieniły się w rwące potoki, wilcy wyją w krzakach, a zbójcy czyhają na rogatkach. Ręce przymarzają do klawiatury i wystukują radosną melodię o pewnej wycieczce w upalne lato..
Moich przyjaciół, Izę i Adama, można podziwiać za wiele cech. Jeżdżąc na wycieczki, uczę się od nich głównie sztuki przetrwania.
Korzystam z tego już w pociągu. Jeśli nie zdążymy nabyć biletów, to pierwszym zadaniem jest ukrycie rowerów przed konduktorem, już na stacji we Wrocławiu. Mianowicie należy upchnąć pojazdy jak najdalej od ludzi, a w kryzysowym momencie (czytaj: podczas kontroli biletów) w ogóle się do nich nie przyznać. Można też wystawić na korytarzu czujkę i w odpowiednim momencie krzyknąć: "Wysiadka!". Liderem takich wybiegów jest Adam, gdy Iza i ja to tylko podwykonawcy.
Tym właśnie razem konduktor nie dał zrobić się w konia i trzeba było wysiąść o stację bliżej: nie w Obornikach Śląskich, tylko w Pęgowie. Tam, natychmiast, upał pozbawił nas chęci do wyprawy nad wodę (nawet!). Adam poświęcił się i fotografował jakiś stary cmentarz, Iza, gniewnie fukając, przystanęła nad rozstaju. Jam nie rzekła nic, gdyż w milczeniu cierpiałam z powodu twardego siodełka, które wbijało mi się w pupę.
Gryka nie rośnie w papierowych torebkach
W średnich nastrojach przemierzaliśmy gorący asfalt, wijący się - a niech to! - pod górę. W Obornikach marzyliśmy już o parku pałacowym i padły gorzkie słowa pod adresem zwolenników zwiedzania miasta. A czas się kurczył. Była godzina 13.30, o 17.00 Iza miała już być we Wrocławiu i siedzieć w swojej aptece, na dyżurze.
Na wsi było tak pięknie. Po bokach ciągnęły się pola żółtej pszenicy, różowej gryki (wiedziałam z książek, że jest taka roślina, ale oprócz woreczków z kaszą, nie znałam dotąd innych dowodów na jej istnienie) i ciemne, świerkowe lasy. I wtedy dojechaliśmy do Bagna, które przywitało nas zielonym cieniem i chłodem stawu. Niestety, Iza szybko zadecydowała, że robi odwrót do stacji PKP. My z Adamem zjedliśmy jeszcze swój prowiant i, przekonani, że Iza siedzi już na stacji w Osolinie, pojechaliśmy wesoło, zwiedzać dalej.
Pałac w Bagnie, obecnie seminarium Księży Salwatorianów (foto: zamkipolskie.pl)
Nie minęło 15 minut, gdy komórką Adama wstrząsnęły dreszcze. Żona komunikowała mu, że pomyliła kierunki i pojechała zamiast na wschód - na zachód, i to pod górę. Pociągu oczywiście już nie złapie, a tylko jakiś litościwy przedsiębiorca prywatny podwiózł ją furgonetką do Skokowej. Tam oczywiście też nie było pociągu, bo właśnie odjechał ten sam, który jej uciekł w Osolinie. Więc zrezygnowaliśmy z wycieczki na grób mojego pradziadka w pobliskiej wiosce i ruszyliśmy z odsieczą. A wtedy znowu zadzwoniła Iza. Nie zdążyła wyłuszczyć sprawy, gdy mnie padła komórka, a Adamowi nie, ale za to stracił zasięg.
Chora wycieczka z finałem w aptece
W komplecie spotkaliśmy się dopiero w jakichś przydrożnych krzakach. Nie trzeba dodawać, że widoki pałaców nie cieszyły nas już tak, jak wcześniej, a Iza wyrażała głośno nadzieję, że jej kierowniczka we Wrocławiu przymknie oko na dramatyczną sytuację. Konduktor nas zrozumiał, kary nie wlepił.
Koleżanka Izy, czekająca wiernie w aptece, była pełna dobrej woli (choć zyskała nadgodziny w niedzielę..). Iza, zapewne błogosławiąc ją w duchu, szybko przebrała się w fartuch, stanęła za ladą. Tam dzielnie stawiła czoła nielicznym pacjentom. A byli oni niezwykli, jak to bywa w święta: rekrut ze spalonymi plecami (przyznał nieśmiało, że wypił z kolegami 2 litry i tak się jakoś zapomniał..), amator prezerwatyw, pachnący dobrą perfumą oraz zaniedbany, lekko pomylony mąż, żebrzący o kubek wody.
Nikomu Iza nie odmówiła pomocy, bohatersko walcząc z chęcią ucieczki w domowe pielesze.- Czy ja zmęczyłam Panią Magister moim mówieniem? - zapytała z fałszywą troską dama, która ok. 20 minut kupowała jedno lekarstwo - Nie, to upał mnie zmęczył - odpowiedziała Iza z męczeńskim uśmiechem.
Komentarze