Sosenka Sosenka
105
BLOG

Pomykać Wąwozem Szczawnika..

Sosenka Sosenka Kultura Obserwuj notkę 12

Od wczoraj umiem pokonywać rzekę za pomocą okna i drabiny. Jak na moją kondycję (trzecia zaraza w ciągu czterech tygodni), osiągnęłam wiele.

Posłużyła temu krótka trasa ze Świebodzic doi Szczawna Zdroju, przez Wąwóz Szczawnika.

Archanioł Boży Gabriel..

Weszliśmy na chwilę do kościoła w Świebodzicach – Patrz, Izo, w Wałbrzychu jest parafia pw. Aniołów Stróżów – powiedziałam po przeczytaniu jakiejś ulotki w gablocie. – Jakie ładne wezwanie. Wyszliśmy z kościoła i zauważyliśmy, że jest nas nie trójka, ale czwórka. Przed nami wyrósł nagle niewysoki pan w stroju turysty i z plecakiem. Stanął, uśmiechnął się i powiada: „Cześć”. Na to my też: „Cześć”. Na to pan uśmiechnął się jeszcze szerzej i pociągnął naszą grupkę do zwiedzania okolicy.. Nie pytając o nic. Na imię miał Gabriel.

Kuracjusz, co nie dotrwał i naszyjnik księżnej

Cudownie zesłany opiekun, nieustannie mówiąc, oprowadził nas po przykościelnym cmentarzu. Groby przedwojennych pfarrerów nie robiły już na mnie wrażenia, renesansowe nagrobki też. Ale w pewnym momencie – O, rany. Skąd tu polski grób z XIX wieku? – Na cmentarzu leżą nie tylko kuracjusze szczawieńscy (którym „się nie udało”), Polacy, Francuzi i Niemcy, ale i polski generał Benedykt Łączyński, żołnierz gen. Henryka Dąbrowskiego i bohater spod Raszyna. Muszę powiedzieć, że tutaj aż mnie zatkało. Cyk zdjęcie, cyk zdjęcie, lecimy dalej.

Mówił o rozciętej trumnie i zwalcowanym grobie ostatniej dziedziczki Książa, Daisy (czerwonoarmiejcy mieli ochotę na jej słynny, perłowy naszyjnik) i zbiorach strojów śląskich, których dokumentacja poszła na podpałkę. Mówił tak, dopóki nie weszliśmy w głąb Wąwozu. Śnieg, śliskie kamienie, rwąca rzeka, mostu niet. Adam przywlókł skądś kilka patyków i przetransportował swoje 190 cm na drugą stronę. Nam nie było tak łatwo. Każda zaopatrzyła się w kij o gabarytach maczugi, Adam wrzucił do wody ramę z leśnego śmietnika i tak pokonałyśmy rzekę, idąc.. przez okno. W tych strojach zimowych, z kijami w rękach, wyglądałyśmy jak małpoludy, wracające z polowania. Bilans zysków i strat: zmoczyłam stopy, pozbyłam się kataru na 3 godziny (w końcu uzdrowisko).

Lasso z dętki rowerowej

W zasadzie cała wyprawa pod dowództwem Gabriela była niezwykła. Facet wyszedł z domu, oddać jakieś klucze na plebanię, potem miał towarzyszyć nam przez jakieś 2 km drogi, a został na kilometrów 10. W głowie miał chyba encyklopedię Dolnego Śląska. Co 500 m planował rozstać się z naszą drużyną i zaklinał się, że musi wracać, ale po odstaniu swego na rozstaju dróg, szedł dalej. Jak bardzo zdziwiona musiała być jego żona, świadczyły kolejne telefony. – Ja ci wszystko wytłumaczę – mówił i tłumił chichot.

Poszedł dopiero wtedy, kiedy zapadł zmierzch. On do domu, my do zamku Cisy. I co nas czekało po drodze? Mostu niet. Co prawda Adam planował jeszcze ściągnąć na pomoc jakiś konar, ciągnąc go ku sobie za pomocą starej dętki (śmietnik leśny jest nieoceniony..), ale konar ani rusz. Mostu niet, ale przez rzekę przerzucono drabinę. I tak, najpierw przez okno, a teraz pokonywałam rwący nurt po drabinie. Sytuacja była tak absurdalna, że dostałam ataku śmiechu, ale takiego, że nie byłam w stanie zrobić kroku.

W wyniku gramolenia się i robienia zdjęć („Stań tak”, „Trzymaj ten kij!”, „O, taka poza!”), do Szczawna doszliśmy w kompletnej ciemności. Na ciemnej szosie Adam z lampką na czole i parą, unoszącą się z ust, wyglądał jak czoło lokomotywy. – Świrnięta grupa – mówiła Iza. Idą dzicy.

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura