Sosenka Sosenka
74
BLOG

Klucz do jednej furtki. (Dla Agnieszki)

Sosenka Sosenka Kultura Obserwuj notkę 17
Drzwi są otwierane na oścież, zanim jeszcze gość pojawi się na piętrze. Wchodzę bez pukania i po prostu idę przed siebie. Dopiero w okolicy pokoju słychać szaleńczy śmiech i krzyk, i głuche odgłosy poklepywania się po plecach.
 
 Teraz też zarżałyśmy z Izą bez powodu, a potem długo gadałyśmy w malutkiej kuchni. Rower zostawiłam, przykuty do poręczy schodów i co jakiś czas tylko wyglądałam na korytarz, martwiąc się, że zobaczę tam emerytkę, przygniecioną stalową ramą.

Rumuński tabor

Gdy myśmy odpięły się od babskich tematów, Adam odpiął się od okna, drzwi czy czegoś skąd robił zdjęcia (mania rodzinna, ale i rytuał), była godzina 14. A trzeba było się spakować i wynieść do samochodu liczne torby i sakwy ("Zielony mapnik, niebieski trójkąt. Nie, nie ta torba. TA! Masz jedzenie? - Nie, a co ci kupić? Nie mamy paliwa, trzeba zatankować" i tak dalej). Adam zajmował się ciężkimi pracami, my z Izą, po upchnięciu lżejszych bagaży, ostatecznie usiadłyśmy w środku. Bardzo ciekawe było obserwowanie świata przez szybę, jak jakiejś sceny w teatrze. Za szybą toczył się film niemy. Do szarpiącego się z rowerami podszedł starszy pan, dzierżący w dłoni taśmę klejącą. Adam mocował na dachu rowery, pan gadał. Adam uciekał, pan za nim. Ktoś pytał, ktoś się dziwił, ktoś odpowiadał. Ale dlaczego i co? Widziałam tylko otwieranie ust i grymasy i kuliłam się ze śmiechu na myśl, co tam się dzieje. "Iza, te pan chce przywiązać nasze rowery taśmą klejącą??". A naprawdę było tak: wiosna, czas odnowy, znoszenie pakunków i przytraczanie do bagażnika aż trzech (!) rowerów przyciągnęły uwagę sąsiada, który zapytał Adama z niepokojem "Czy Pan się może wyprowadza??".

Słońce było już wysoko, gdy jechaliśmy przez zielone pola, lasy, spoza których wyglądały pałace, tak dobrze znane z wypraw zimowych. "Tu byliśmy!" - mówiliśmy co jakiś czas. Aż przed celem podróży oprócz "Tu też byliśmy", wznieśliśmy chóralny okrzyk: "Byliśmy wtedy. Ale teraz zlikwidowali nam zjazd z autostrady!".

Drzewo wyrosłe z krypty

W Kątach Wrocławskich zwiedzaliśmy głównie piekarnię, konsumując suche bułki, a w przerwach między kęsami Adam pierwszy raz odkrył swoje skłonności nekrofilne, twierdząc, że zaniedbany budynek w rynku to nie była synagoga (jak sądziłam ja), tylko kostnica miejska. Sfotografowaliśmy oprócz tego kilka Nepomucków i krzyży, i wyruszyliśmy w łagodnie zapadający zmierzch. Muszę powiedzieć, że gadanie przez komórkę, w drodze rowerem, gdy mijają mnie TIRY, wyprzedza traktor, ostry wiatr wieje mi w twarz, a droga wije się bez końca, to trudne doświadczenie. Z ulgą przystanęłam przy cmentarzu w Pełcznicy, gdzie, jak się okazuje, jest ciekawy obiekt jak to grób Ziobry (ale nie Zbigniewa, nie cieszcie się, wrogowie!), a także.. Jakby żywa ilustracja do słów Chrystusa: "Kto we Mnie wierzy, nie umrze, ale będzie żył na wieki". Za zardzewiałą kratą ogrodzenia, rośnie młode drzewo. To drzewo wyrasta z krypty, widać, że zbeszczeszczonej i może nawet pustej. Jego giętka gałązka wije się nad zzieleniałą, uszkodzoną płytą, więc to jest trudna może, ale walka życia ze śmiercią. Płyta nie ma już napisu - zwycięstwo, ale smutne..

W lesie przebiśniegów

Za najbliższym wzgórzem zanurzyliśmy się w inny świat, w Tajemnicę, odgrodzoną od świata kruszejącym murem. Takie pejzaże śniły mi się od dzieciństwa, zanim dowiedziałam się, że istnieje Tajemniczy Ogród i że warto szukać swojego klucza do furtki w murze. W przeciwieństwie do lasu narnijskiego z poprzedniej baśni, to był ogród, las odczarowany. Brązy zimy mieszały się z zielenią pąków, a śpiew ptaków z szumem bliskiej autostrady. I cały, cały ten las wysłany był przebiśniegami, że chciało się w nich położyć i leżeć, patrząc na czubki drzew. Pola przebiśniegów schodziły do dzikiego jeziora, w którym odbijały się delikatnie zieleniące się krzewy. Nad nim zwisał konar drzewa, fantazyjnie skręcony, jak wąż, szykujący się do skoku.

A to była dopiero furtka. Bo za zakrętem był tajemniczy kamień pamiątkowy, z napisami ku czci ofiar I wojny ("Adam von Tschesky"?), stara rządcówka z czerwonej cegły, z herbem i francuską inskrypcją oraz Pegazem na szczycie dachu, na lewo fundamenty dworu.. Nie wiedziałam, gdzie kończy się Tajemniczy Ogród i czy gdzieś w ogóle jest prawdziwy świat. Zanim zobaczyłam, dokąd dotarłam, echo dzwonów, niczym nie zakłócone, jak w górach, przedarło się srebrzystym dźwiękiem przez las i doszło do mnie. Kościółek był jak wyjęty z doliny alpejskiej, jasny, o spiczastej wieży. Otaczały go białe groby kresowiaków, ale nie stłoczone jak na niektórych cmentarzach, nie w błocie, ale rozrzucone w zielonej trawie. (Poczułam lęk, Agnieszko). One nie mówiły o śmierci, a raczej o śnie..  W kościółku trwała właśnie Komunia. Łagodny głos starego księdza, rozbrzmiewający w ciszy wzgórza, spokój białych krzyży i wiara ludzi w Zmartwychwstanie były oprawą Sakramentu. Choć przez otwarte drzwi dojrzałam, że przy złocistym ołtarzu stało kilka kobiet w chustkach, odkryłam, że tu rzeczywiście jest coś więcej niż ludzie. Albo - że to nie oni przyszli, to On sam przyszedł i wypełnił przestrzeń, a czas zwykłego zmierzchu stał się Godziną Łaski..

Dwa (?) niewolnictwa

Nie chciałam stamtąd odchodzić, tam było tak blisko nieba, a przecież marzły mi już stopy i wiatr przewiewiał pokłady koszulek i bluzek. Trochę się denerwowałyśmy z Izą, gdy Adam co chwilę zatrzymywał się i fotografował krzyże, domy i mury. Za bramą, prowadzącą do dawnego (sporego!) majątku, wywiązała się rozmowa z Tutejszym:

Tutejszy:- Panie.. - zaczął uroczyście.- Tu za Niemca było niewolnictwo.

Adam:-No wiem, było.

Tutejszy:-Widzi pan te kamienne figury na szczycie bramy?

Adam:- Widzę.

Tutejszy:- Kobieta i mężczyzna. Niewolnictwo, panie! A teraz też mamy niewolnictwo, tylko biorą i biorą, a nic nie dają.

Adam:- Wiem.

Tutejszy:- Dlatego ja też im nie daję.

Adam:- Ja też nie daję.

Tutejszy:- Ja nie płacę podatków!

Adam:- Ja też nie płacę.

Tutejszy:- I dobrze, panie. I tak trzymać - zakończył i uspokojony, poszedł sobie.

Oni

A my, już pod atramentowym niebem, ruszyliśmy wzdłuż ogrodu plebani, za którego murem stał tamten kościółek. Wkrótce minęliśmy zrujnowany kościół ewangelicki z cmentarzem, porośniętym lasem oraz cmentarz katolicki, na którym świeciły się światełka i krążyły postacie żywych. Wyjechaliśmy na wolną przestrzeń, gdzie gładka droga schodziła już w dół, do miasta. Jechałam po niej lekko na moim wypróbowanym, wiernym dwukołowcu, prawie płynęłam, wdychając ostry wiatr i nie czując zimna. Bo przed sobą miałam znajome światła, a obok siebie Tych, z którymi mogę na koniec świata, a wokół siebie myśli Tych, którzy może akurat byli na jego końcu.

 

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura