Sosenka Sosenka
57
BLOG

Przystanek. Coś dla Fiaa..

Sosenka Sosenka Kultura Obserwuj notkę 24

Bardzo lubię fotografować drogi, szczególnie wijące się pod górę. Wszystko, co stoi przy drodze zasługuje na uwagę, nawet zakład pogrzebowy w Zakopanem, przy którym mam wesołe zdjęcie jako autostopowiczka. A także małopolskie przystanki PKS.

Na takim przystanku wysiadamy rano, gdy powietrze jest jeszcze ostre, a nad polami unoszą się opary mgieł. Z luku, podobnego do szafy pancernej, wyjmujemy zapaćkane jakimś smarem plecaki, chłopaki migiem rzucają je na bok, do rowu, potem trzeba jeszcze z rozmachu walnąć drzwiami Autosana i zatkać uszy (oraz nos), gdy tenże rusza. Za chwilę potwór znika bez śladu i zderzamy się z ciszą, w której słychać już śpiew budzących się ptaków.

No, to jesteśmy w dziczy. Samotny słupek wyznacza początek nieznanego Szlaku albo jakąś "Krzyżówkę", albo "Szkołę", "Sklep" (dwie niezwykle ważne, nie tylko dla orientacji w terenie, instytucje), albo teren ginącej osady, albo Szczere Pole. Jak nie znoszę autobusów podmiejskich, bo brudne i sypiące się, tak ich przydatność w procesie docierania do przygody (i powrotów, gdy PKP odstrasza) powoduje, że przystanki PKS darzę od jakiegoś czasu zainteresowaniem, graniczącym z sympatią.

Bo przystanek PKS na szlaku jest często luksusowym przybytkiem.

W lipcu schodziłyśmy z L. z Lubania do Ochotnicy. Siąpiło, na łąkach stała woda, a szczyt Gorca, widziany na wprost, nurzał się w mleku. Zmęczone, znalazłyśmy przystanek PKS. Miał kształt chatki czy szałasu, ha, kto nie pamięta wędrówek wczesnych lat 90, ten nie doceni, jaki to jest nowoczesny i.. estetyczny wynalazek. Na jednej belce przy wejściu powiesiłam kurtkę, na drugiej kurtkę L., a sama położyłam się na ławce w środku. I mam zdjęcie jak z kosza plażowego. Miejsce spotkań pijaczków stało się prywatną leżakownią, gdzie można było zjeść, wypić i odpocząć. Bo kto by się w górach spodziewał, że na przystanek podjedzie autobus? He, he.

W upalne dni, gdy schodzimy do beskidzkiej wioski i, już z językiem na brodzie, klepiemy asfalt, kolejne słupki wyznaczają nam etapy zbliżania się do celu drogi, do noclegowni. Rok temu przystanek przed Krempną uratował moje palące się ;) ścięgno, a ile razy brudne i śmierdzące "chatki" były jedynym schronieniem przed słońcem? Nie licząc zaplanowanych wysiadek, jakoś rzadko udaje się nam korzystać z właściwych funkcji przystanku, bo w Beskidzie trzeba jednak liczyć na własne nogi, ew. na busiarzy, węglarkę z szoferką żuka i silnikiem moskwicza, jaką jechałam w Bieszczadach albo pojazd z szoferką Zawod Im. Stalina, z podwoziem wąskotorówki, na które trzeba było przez specjalny otwór sypać piasek całą drogę, coby się koła nie zatarły (?), jak to było w Gorganach, itd. itd.

Przystanek PKS jest w głuszy wybrykiem cywilizacji. Chodząc tydzień po odludziu, z tabliczek, uchowanych jeszcze przed deszczem i wandalami, wyczytujemy, że niedaleko, albo gdzieś-tam, jest "Krosno", "Nowy Sącz" albo "Bielsko Biała". - U, jak dobrze, że nie za tym lasem. Jeśli miasta "od tej nazwy" wcale nie ma, jeśli zniknęło w międzyczasie pod wodą, tym lepiej. Natomiast podarte plakaty mówią, że najbliżej mamy do disko, agencji SKOK i remizy - to już brzmi lepiej.

Kiedy słońce chowa się za góry, i czas na powroty, błogo jest usiąść w końcu po biegu, na byle jakim krawężniku, objąć rękami kolana, brudne i pokiereszowane od krzaków jeżyn, oprzeć na tych kolanach brodę i siedzieć, czekając na autobus powrotny. Wyżej, na niezdartej jeszcze kartce, na pogiętej tabliczce, są wypisane trzy-cztery kursy, z których połowa to kursy autobusów szkolnych, a my cyrklujemy na ten jeden wakacyjny, ostatni, wieczorny. Chłód idzie od góry, ale od asfaltu bije ciepło. W łydkach, których skóra lekko ucierpiała od wylegiwania się w pełnym słońcu, na przykład na Mogielicy, czuć mrowienie. - W tłustym papierku zdeformowany kawalątek czekolady. Dzielimy się nią z uśmiechem, a sreberko wchodzi nam między zęby. W moim termosie są gorzkie ostatki herbaty. - Chcesz? G. wyciąga z plecaka rozciapany serek topiony "z łososiem", wtopiony w pokruszony chleb o smaku gliny, ostatki prowiantu. - Masz, masz, ja nie muszę jeść.. - mówi łagodnie, ale stanowczo. Biorę od niego to jadło z wdzięcznością, w lepiące się, drżące od niedocukrzenia dłonie, i połykam jak najlepszy dopalacz. Jeszcze bardziej chce się spać. I tak miło, nie mieć sił i walczyć z klejącymi się powiekami, słysząc od tyłu odgłosy zasypiającego lasu, czuć bagienny zapach krzaczorów, pokrywających się już wieczorną rosą. Dopiero potem, w dole gładkiej szosy migają białe światła i ktoś, podnosząc czujnie głowę, mówi: "Ooo, chyba jedzie..".

Głupi, oj, "głupi przystanek", kiedyś nie sądziłam, że będę o nim pisać osobno..

 

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura